Dzień 4 czyli samotność sakwiarza.
Trasa... - Jałówka - Białowieża
O świcie, standard...Pojawiają się mgły.

Silne promienie słońca szybko je jednak rozpraszają i mogę cieszyć się kolorami jesieni.



Humor wyraźnie mi się poprawił tak samo jak poprawiła się nawierzchnia drogi.
Mijam drogę Białystok-Bobrowniki i ponownie ląduję na lokalnych asfaltach.
.


Chyba tylko na Podlasiu można spotkać taką symbiozę chrześcijaństwa i prawosławia.

Zjeżdżam z asfaltu i kieruję w okolicy wsi Straszewo na szlak pieszy. Prowadzi niesamowicie prostym i malowniczym duktem leśnym. I znowu czuję ogrom przestrzeni mimo iż cały czas jestem w lesie.

Lokalne nadleśnictwo dba o dziką zwierzynę.

Dojeżdżam do kolejnej wsi. Znajduję pozostałą starą drogę brukową. Jadę nią wzdłuż starych zabudowań.
.

.

.

Trochę kluczenia po polach i ponownie jestem na szerokich leśnych szutrach prowadzących do Jałówki.
.

W Jałówce zatrzymuje mnie Straż Graniczna. Kilka szybkich pytań o pobyt, trasę i noclegi. Udzielam ogólnikowych odpowiedzi. W zamian jednak otrzymuję szczegółową informację jak trafić do ruinek w Jałówce. Więc pojechałem tam.
.

.

Wycofując się z Jałówki tuż przy samym rynku wpadam na piękną zabytkową cerkiew.
.



Kiedyś w Jałówce był hotelik w którym można było się posilić. Niestety po nim pozostały tylko wspomnienia. Najbliższa knajpa była w Michałowie oddalonej wiele km. Chwila zastanowienia. Nie! Nie po drodze. Wyjmuję maszynkę i na tarasie przy remizie robię sobie obiad ze słoiczka. Posilony jadę w kierunku zalewu.
.

Na drodze napotykam wygrzewającego się padalca. Mam nadzieję, że nie podzieli losu kilku innych, które zginęły pod kołami z rzadka jeżdżących samochodów.
.


Po drodze oglądam tradycyjne wiejskie drewniane chałupy, które powoli sa zastępowane przez murowane klocki.
Przez łąki dojeżdżam do zalewu. Zastanawiam się czy go objechać i czy pokonać groblą? Dookoła już raz jechałem więc pora na jazdę groblą.
.

Dojeżdżam do linii kolejowej i spotykam na wolno sunący skład towarowy sunący na Białoruś.

Pomiędzy torowiskiem położonym na wysokim nasypie a brzegiem zalewu biegnie droga gruntowa. Mogłaby być to malownicza trasa ale spotykam wiele śladów bytności po tubylcach. Przy każdym ognisku walały sie puszki, butelki i wszelki niepotrzebny sprzęt wędkarski. MASAKRA! Świadomość ekologiczna tubylców nie bardzo różni się od ludów afryki.
Tuż koło mostu spotykam kolejną straż graniczną. Tradycyjne pytania, tradycyjne odpowiedzi i ... troska pograniczników. Miałem sie spodziewać zimnych nocy. Ha, ha...Te noce już miałem za sobą.
Wjeżdżam na most i ....
.

.... jestem w kolejnej krainie. Krainie żubra.
.

Do Narewki dojeżdżam po mało uczęszczanych asfaltach. Robię szybkie zakupy w lokalnym markecie i ponownie jestem na szerokich szutrach. Tym razem jestem w Puszczy Białowieskiej. Zbliża się powoli zmierzch więc zaczynam się rozglądać za jakimś miejscem noclegowym. Nie widzę ani ambonki ani fajnej polanki. Nagle tuż obok drogi wyłania się miejsce postoju z wielka wypasionym domkiem. Jest to raczej wiata bo nie posiadała drzwi.

Rzut oka do środka i widzę, że będzie to mój hotelik na tę noc. Na belkach stropowych układam porozrzucane deski i mam piękne legowisko.

W obawie przed zwierzyną wszelkie jadło także ląduje na górze. Tymczasem tuż po zapadnięciu zmroku nadjeżdża samochód, wyłania się para kieruje swe kroki na bzykanko. Szybko robię rumor. Odnoszę sukces. Kobiecina w popłochu krzyczy, że to jakiś zwierz grasuje i czym prędzej umyka do autka. Koleś nieco sie waha ale też daje nura do swojej bryki. Mam chatkę tylko dla siebie.